O patronie

    • O patronie

    • (fragment książki autorstwa Pawła Nowika ‘Chciałbym powędrować dalej… – bł. Piotr Jerzy Frassati’)

      ‘Nie o nim, ale o sobie samym zamierzamy mówić, kiedy go wspominamy w duchu pamięci chrześcijańskiej – powiedział siedem lat po śmierci Pier Giorgia młody wówczas ksiądz Giovanni Battista Montini (późniejszy papież Paweł VI) w homilii wygłoszonej w Turynie – o sobie samych, którzy bez niczyjej zachęty, wiedzionych tylko miłością, wspomnienie o tym chłopcu skupia wokół ołtarza (…). Dlaczego postać Pier Giorgia Frassati jest dla nas tak wielkim pokrzepieniem? Każdy z nas, kto dostatecznie głęboko rozważa w sobie to pytanie, zaczyna nagle dostrzegać przebłysk odpowiedzi. Postać Pier Giorgia jest nam tarczą, przeciw jednej z najtrudniejszych i najsilniejszych do odparcia pokus, jakie mogą zagrażać życiu duchowemu, pokusą to jest mniemanie, iż życie chrześcijańskie autentyczne, pełne, spragnione doskonałości, jest dziś koncepcją ograniczoną, nie mogącą sprostać całości egzystencji ludzkiej, wygasłym ideałem, światem małym i zamkniętym, przeżytkiem dobrym dla ludzi żyjących na skraju wielkiej rzeki dynamizmu społecznego. Na tę pokusę – mówił dalej ks. Montini – Pier Giorgio odpowiada swoim życiem. Jego postawa to bezpośrednia intuicja odpowiedzi, która rzuca się w oczy każdemu człowiekowi przypatrującemu się jego życiu , niezależnie czy jest bratem w wierze czy nie’.

      Urodził się 6 IV 1901 roku w Wielką Sobotę w rodzinie wybitnego włoskiego intelektualisty i polityka Alfreda Frassati, właściciela bardzo popularnego we Włoszech liberalnego dziennika ‘La Stampa’. Matka Adelajda Frassati z domu Ametis była malarką, której obrazy kupował między innymi król Włoch Wiktor Emanuel III. Zaledwie rok później urodziła się siostra Pier Giorgia – Luciana, w przyszłości żona polskiego dyplomaty Jana Gawrońskiego , poetka i biograf brata.
      Mimo, iż z całą rodziną mieszkali w Turynie, większą część dzieciństwa Pier Giorgio i Luciana spędzali w piemonckim Pollone, w pięknej willi u podnóża Alp Zachodnich. Nie mieli łatwego dzieciństwa. Matka wychowywała dzieci bardzo surowo, rygorystyczne nakazy i zakazy musiały być bezwarunkowo, kategorycznie wykonywane. Zdarzał się na przykład, że dzieci bały się ciemności, musiały same po mrocznych schodach chodzić spać, czy też w nocy sprawdzać czy furtka jest zamknięta. Kiedy mała Luciana podczas wycieczki górskiej była spragniona i chciała pić, matka kazała radziła jej ‘zwilżyć sobie wargi śliną’. Miały kategoryczny zakaz jedzenia między posiłkami, żadnych owoców i słodyczy, które zawsze stały na widocznym miejscu. Zabronione były zabawy z innymi dziećmi.

      Małżeństwo rodziców Pier Giorgia było nieudane od samego początku. Matka, inteligentna i towarzyska z upodobaniem paliła toskańskie cygara w swoim zachowaniu nieobliczalna, gwałtowna i wybuchowa. Ojciec, przedsiębiorczy, pracowity a zarazem bardzo przystojny i znany w najbardziej znaczących salonach Włoch, niezbyt uczuciowo zaangażowany wobec żony. Stałe ich konflikty i nieporozumienia były na porządku dziennym. Matka lwią część czasu spędzała przy sztalugach, w malarstwie szukając rekompensaty za niepowodzenia w małżeństwie. Ojciec zaabsorbowany sprawami zawodowymi i politycznymi, bywał w domu raczej gościem. Chociaż pani Frassati kochała dzieci na swój sposób i wbrew pozorom wychowywała je dość typowo jak na tamte czasy, dzieci na pewno odczuwały niedosyt matczynej miłości i pewną samotność. Tak Luciana po latach pisała w swoim wierszu ‘Moja matka malarka’:

      Twoja śmierć której nigdy nie opłakiwałam
      powraca dziś i wylęga moje przebaczenie
      czyniąc je ciepłym matko tym płaczem
      którego twoje łono nigdy nie koiło.
      Powraca dziś i woła pomocy u czasu
      krzykiem który mnie na świat wyzwolił.
      Dobądź z murów głuchych i bez miłosierdzia
      choć jedno bicie serca by spełnić mą prośbę
      i przebacz też wargom zamkniętym moim
      modlitwy nie odmówione z obawy ujrzenia gestu
      który nie daje mi posiąść nawet twego milczenia.
      Ty co uwieczniałaś słońce zieleń i powietrze
      bez jednego uśmiechu bym mogła się odrodzić.
      (z tomiku ’ Miasta Dalekie’)
      —-
      Ojciec faworyzował córkę, żałował, że to nie ona jest chłopcem, z synem nigdy nie miał wspólnego języka. Pier Giorgio nie był tak zdolny jak siostra, która w końcu skończyła studia prawnicze z najlepszymi ocenami. Wiązał z nim ogromne nadzieje jako przyszłym właścicielem dziennika ‘La Stampa’, dlatego bywał przezeń upokarzany jako leniwy, niepunktualny, lekkomyślny ’ kompletny wariat’. Pier Giorgio nie był zbyt dobrym uczniem, nauka szła mu dość opornie. Mając siedem lat oblał razem siostrą pierwszy w życiu egzamin w szkole podstawowej, nie zdał też potem łaciny przechodząc z klasy drugiej do trzeciej. Na studiach nie był wprawdzie prymusem, ale osiągał jednak pozytywne rezultaty. Wszystko dzięki ogromnej pracowitości i poczuciu obowiązku. Mimo rygoryzmów wychowawczych, Pier Giorgio kochał rodziców ‘ogromną miłością a matkę wręcz adorował’. W jego korespondencji nie ma żadnego cienia złości czy też pretensji do metod wychowawczych, przeciwnie był niezwykle szczęśliwy, że mógł się w takiej rodzinie wychować. W konflikcie rodziców widział w matce stronę pokrzywdzoną i na wszystkie sposoby starał się ów konflikt łagodzić. Kiedy siostra wyszła za mąż i wyjechała z mężem do Hagi, Pier Giorgio został sam jako jedyna i ostatnia więź między rodzicami. Ojciec dążył do separacji. Matka żyła resztkami nerwów. Pier Giorgio kończył już wtedy studia inżynieryjne o profilu górniczym na Politechnice w Turynie. Nie chciał podążać śladami ojca, pragnął jako inżynier dzielić najtrudniejsze życie robotników, chciał jak zwierzał się koledze, ‘wśród górników lepiej służyć Chrystusowi’. Ta wizja uskrzydlała go i pomagała pokonywać wiele trudów związanych z bardzo trudnym kierunkiem studiów.

      Niestety osobiste plany Pier Giorgia nie były brane pod uwagę przez rodziców. Po śmierci brata ojca wolne stanowisko administratora ‘La Stampy’ czekało już na syna. Z bólem serca zgodził się na tę pracę, nie chciał być powodem ostatecznego rozłamu w rodzinie. Zgodził się liczyć cudze pieniądze, by ‘bronić matki’, a ‘tatusiowi sprawić przyjemność’. Jak pisała siostra: ‘Pier Giorgio nie miał prawa dysponować swoim życiem’ Wiele lat przedtem, kilkunastoletni Giorgio bardzo poważnie myślał o tym, by zostać misjonarzem. Sam nie mając śmiałości powiedzieć o tym matce, przekazał te informacje przez dwie siostry zakonne mieszkające w Pollone. Na wieść o tym Adelajda Frassati bardzo oburzona wykrzyknęła, że wolałaby, aby w takim wypadku już zrobił dyplom i umarł. Tak Opatrzność prorokowała. Rzeczywistość stała się bardziej dosłowna, umarł jeszcze przed skończeniem dyplomu.

      ‘Bezcenny skarb wiary’, który zajmował w życiu Pier Giorgia pierwsze miejsce, był odpowiedzią na wszystkie trudności i cierpienia jakie go spotykały na co dzień. ‘Biedni – pisał – którzy nie mają wiary. Żyć bez Wiary, bez dziedzictwa, którego się broni, bez ciągłej walki o zachowanie Prawdy, nie jest życiem, lecz tylko wegetacją. My nie możemy sobie pozwolić na płasko pojęte egzystowanie. Winniśmy żyć, gdyż nawet w chwilach załamań ma prawo towarzyszyć nam pewność, że jesteśmy jedynymi posiadaczami Prawdy, że mamy Wiarę, której należy bronić i Nadzieję, która pozwoli nam osiągnąć naszą Ojczyznę. Dlatego odpędzam każdą pokusę melancholii, która ma miejsce gdzie utraciło się Wiarę’.

      Bardzo duży wpływ na dorzałość religijną Pier Giorgia miały lektury Ojców Kościoła. ‘Zrozumiałem, jak prawdziwe są słowa św. Augustyna: ‘Boże, niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie’. Głupi, kto ubiega się o radości tego świata. Są one przemijające i (dlatego) rodzą ból. Jedyną prawdziwą radością jest ta, którą daje Wiara i ukochani przyjaciele, zwłaszcza jeśli są tą Wiarą związani’. Autentyczna żywa Wiara, nigdy jak twierdził Pier Giorgio, nie idzie w parze ze smutkiem i rozgoryczeniem. Tak pisał w lutym 1925 roku do siostry: ‘Pytasz, czy jestem wesół ? Jakże mogę nie być? Tak długo, jak długo Wiara dawać mi będzie siły, będę wesół… Cierpienie nie jest równoznaczne ze smutkiem, który jest chorobą gorszą niż wszystkie inne i jest prawie zawsze owocem braku Wiary. Cel, dla którego zostaliśmy stworzeni, wprowadza nas wprawdzie na drogę pełną cierni, ale nie jest to droga smutna. Ona jest samą radością, nawet jeśli sprawia to ból i cierpienia’. Natomiast w jednym z najciekawszych listów pisanym 15 I 1925 roku do serdecznego przyjaciela Izydora Beltrama, stanowiącym jakby zapis ćwiczeń duchowych, pisał: ‘Walka jest twarda, lecz trzeba dążyć do zwycięstwa i określić naszą małą drogę do Damaszku, by móc nią iść do Celu, do którego wszyscy powinniśmy dotrzeć… Wiara jest jedyną kotwicą zbawienia. Jej się trzeba silnie trzymać. Czym bez niej byłoby nasze życie? Niczym! Lub raczej nikomu niepotrzebnym wysiłkiem, gdyż na świecie jest tylko cierpienie, a cierpienie bez Wiary jest nie do zniesienia, ponadto ból oświetlany małym płomykiem Wiary staje się czymś pięknym, gdyż uzdalnia duszę do walki’. A o sobie dalej: ‘Dziś w walce mogę podziękować Bogu za to, że chciał w swym nieskończonym miłosierdziu zadać memu sercu ten ból, po to bym przez cierpienie prowadził do życia bardziej wewnętrznego i bardziej duchowego. Dotąd żyłem zbyt materialnie. Teraz trzeba, bym przygotował ducha do przyszłych zmagań, gdyż od dziś każdego dnia, każdej godziny trzeba będzie staczać nowe walki, odnosić nowe zwycięstwa. Musi dokonać się we mnie duchowy przewrót’.


      Pier Giorgio był człowiekiem modlitwy. Modlił się stale, długo i wszędzie. Przepadał za nocnymi czuwaniami przed Najświętszym Sakramentem, twierdził iż ‘dawni władcy stawiali swoich zamkach nocne straże. Jezus jest bardziej godny nocnej straży niż zamkowe mury’. Codziennie odmawiał różaniec. Modlił się nie tylko w Kościele, który często odwiedzał w ciągu dnia, czy też w czterech ścianach swojego pokoju, ale i podczas wycieczek górskich, w pociągu, tramwaju – dla osoby żyjącej modlitwą jak on, każde dogodne miejsce było dobre. Bardzo ważna w jego życiu duchowym była lektura Pisma Świętego, nigdy nie rozstawał się z przepisanym ręcznie Hymnem o Miłości św. Pawła, uwielbiał psalmy i Kazanie na górze. Często odprawiał parodniowe rekolekcje zamknięte w domu rekolekcyjnym ojców jezuitów Santa Croce pod Turynem. Spędzając wakacje w majątku rodzinnym w Pollone często odwiedzał pobliskie, przepięknie położone w górach Sanktuarium Czarnej Madonny, Vergine Bruna w Oropie. ‘Największe wrażenie wywierała jego czystość – wspomina o. Karl Rahner, bliski znajomy Pier Giorgia, promienna radość, pobożność, wolność dziecka Bożego wobec wszystkiego, co jest w świecie piękne (…). Jego wiara nie miała żadnego ludzkiego ‘uzasadnienia’. Frassati był chrześcijaninem nie przez opór wobec liberalnego i antyklerykalnego pokolenia swoich rodziców, ani też z jakichkolwiek motywów ‘kulturalnych’. Jego wiara karmiła się samą substancją chrześcijaństwa: Bóg istnieje, modlitwa to zaczyn istnienia, sakramenty są pokarmem na życie wieczne, powszechne braterstwo jest prawem związków ludzkich.(…). Można by pomyśleć, że nie ma on żadnych trudności. W rzeczywistości zanurzył je, kto wie za cenę jakich cierpień, w łasce swojej wiary. Po prostu był to człowiek modlitwy. Człowiek spożywający codziennie chleb śmierci i życia , spalający się w miłości do swych braci.

      Był człowiekiem silnym, zdrowym i wysportowanym. Świetnie pływał, jeździł konno, często brał udział w zawodach narciarskich, znakomicie prowadził samochód, przepadał wręcz za jazdą na rowerze . Kochał góry, a największą jego pasją była alpinistyka, którą można powiedzieć wyssał z mlekiem matki. Już jako 8-letni chłopak brał udział w wyprawie na Schwarzsee na wysokości 3 324 m, pod które podejście trwało dziewięć godzin . We wrześniu 1920 roku bierze udział w wyprawie na Mucrone (2 335 m), gdzie instalowano przewrócony w czasie burzy krzyż. W kilka dni później zdobywa najtrudniejszą ścianę na Gran Tournalin (3 379 m). Potem zdobywa Chateau des Dames wychodząc na szczyt wschodnią ścianą. Świadectwo tej wyprawy przekaże jej współuczestnik, syn znanego włoskiego przewodnika – Luigio Carrel, wspominając słowa zachwytu Pier Giorgia wypowiedziane na szczycie góry pod wrażeniem widocznej stamtąd panoramy: ‘O, jakże dzieła Boga są wielkie i cudowne’. W 1923 roku widzimy go na Monviso (3 384 m) zdobytym ścianą południową , bez użycia liny i na lodowcu Levanna Orientale ( ’ Wczoraj byłem na wysokości 3 500, aby odetchnąć trochę świeżym powietrzem i nabrać trochę energii’ ). Wraz z przyjaciółmi wychodzi na Ciamarella ( 3 969 m ) i na Grivola ( nazwany przez niego ‘zakazanym owocem’ ). Wędruje do Sauze d’ Oulx ( 1 509 ), planuje wyprawy na Monte Cerwino i na Monte Biaco.

      ‘Każdego dnia – zwierzał się przyjaciołom – zakochuję się bez pamięci w górach (…) Pragnąłby , o ile moje studia pozwolą, spędzać całe dnie w górach, podziwiając w ich czystym powietrzu wielkość Stwórcy (…). Coraz częściej pragnę wspinać się po górach, zdobywać najgroźniejsze szczyty, odczuwać tę czystą radość, którą góry tylko dają. (…) Wspinaczki alpejskie mają, w sobie tę dziwną magię , że powtarzane tyle razy i tak do siebie podobne nigdy się nie nudzą, jak nigdy się nie nudzi powracająca wiosna, ale wypełniają dusze żywą radością i niewymownym upodobaniem. (…) Dziękuję Ci, Boże, że dałeś mi poznać góry. Dziękuję wam góry, że dałyście mi poznać Boga (…) Góry, góry … kocham was’.

      Góry były dla Pier Giorgia wielką radością ale i szkołą charakteru. Trud i wysiłek wspinaczki na odległe, niedostępne szczyty, to jak powiedział Paweł VI – ‘znakomita szkoła dojrzałości, kształtująca silne osobowości ’ a także ‘skuteczny środek autentycznej formacji chrześcijańskiej’. Wyprawy górskie były okazją do umacniania przyjaźni, to etap drogi duchowej i ascetycznej, szkoła modlitwy i adoracji, dążenie do wewnętrznej dyscypliny i dojrzałości Kontemplacja gór to dla Pier Giorgia prawdziwe sam na sam z Bogiem, to głębokie poznanie samego siebie, to wnikanie w tajemnice własnego człowieczeństwa, to wreszcie zachwyt nad całym stworzeniem. Ojciec św. Jan Paweł II mówił we włoskim Cogne: ‘Bardzo potrzebujemy tego zachwytu nad stworzeniem, zachwytu nad dziełem Bożym. Przez zachwyt na stworzeniem zachwycamy się niewidzialnym. Niech Pier Giorgio, prawie nam współczesny, będzie wzorem dla tych, którzy mieszkają i przyjeżdżają w góry na zasłużony odpoczynek, zwłaszcza dla młodych. Podziwiając wspaniałe widowisko natury spontanicznie niejako wznosimy serce ku niebu, jak często czynił tak młody Frassati’.

      Zachwyt Pier Giorgia nad harmonią stworzenia nie szedł w próżnię, umiał go łączyć z ofiarną służbą Bogu i braciom. Heroiczna oddanie ubogim to chyba największe dzieło, jakie po sobie pozostawił. Pomoc potrzebującym stała się dla niego z biegiem czasu prawdziwą pasją. Ta wrażliwość na ludzką biedę kształtowała się u Pier Giorgia od dzieciństwa. Już jako kilkunastoletni chłopiec na widok żebraczki pośpiesznie ściąga buciki i skarpetki po to by je po prostu oddać. Jeszcze innym razem, kiedy ojciec odprawił z niczym żebrzącego pijaka, rozpłakał się żałośnie ‘Jezus do nas przyszedł, a papa go nie przyjął.’. Mając kilkanaście lat wstępuje do Konferencji św. Wincentego a Paulo, organizacji charytatywnej pomagającej najbiedniejszym. Codziennie odwiedza najuboższe dzielnice Turynu. Kontaktowy, bezpośredni, stale uśmiechnięty, łatwo nawiązywał kontakty, wspólny język. Dosłownie robił co mógł dla biednych , od przynoszenia najpotrzebniejszych rzeczy, załatwiania miejsc w przedszkolu dla dzieci, po zwykłe dobre słowo i modlitwę. Nie ograniczał się tylko do pracy w Konferencji, zajmował się także sierotami i żołnierzami powracającymi z I wojny światowej. Szczególną troską otaczał chorych, kalekich i opuszczonych starców. Często odwiedzał ich w turyńskim szpitalu i przytułku założonym przez ks. Cottolengo. Po latach ojciec Pier Giorgia ufunduje tam nowy budynek na cześć syna. Jeden z przyjaciół mówił o nim, że ‘przekraczał przykazanie miłości, kochał biednych bardziej niż siebie’. Obładowany paczkami i pakunkami, pchający wózek z opałem lub innymi rzeczami, nigdy nie dawał do zrozumienia, że jest synem senatora i należy mu się za swoją filantropię wdzięczność i szacunek. Mawiał, iż ‘Jezus przychodzi do mnie codziennie rano w Komunii Świętej, a ja odwiedzam Go po południu w osobach jego świętych’. O jego działalności nie wiedziała nawet najbliższa rodzina. W zdobywaniu funduszów wykazywał nieograniczoną wręcz pomysłowość, nie tylko korzystał z zasobów Konferencji św. Wincentego, lwią część zdobywał sam lub dawał z własnej kieszeni. Pożyczał pieniądze na lewo i prawo od kolegów, podwładnych ojca, nawet służby. Wszystko zresztą skrupulatnie oddawał. Zostawiał ogłoszenia w prasie, nie korzystał z tramwajów, w pociągu podróżował najniższą trzecią klasą. W domu, w którym nigdy nie brakowało pieniędzy, on jedyny prowadził rachunki. Nigdy nie utożsamiał się z bogactwem swojej rodziny, nigdy nie rościł żadnych pretensji do fortuny ojca. Przeciwnie, pragnął ubóstwa. Było to wyrazem nie pustej kontestacji, buntu przeciw rodzinie i pozycji społecznej, jaką zajmowała, a owocem dojrzałości wiary i dogłębnego zrozumienia tajemnicy miłości. Gdy ojciec zostaje ambasadorem w Niemczech i po przeprowadzce całej rodziny do Berlina, Pier Giorgio nie zmienia trybu życia. Niemcy powojenne są zniszczone, kryzys gospodarczy i ogromna inflacja są przyczynami frustracji społecznych i nędzy. Pier Giorgio aktywnie uczestniczy w życiu społecznym niemieckich katolików, poznaje ks. Sonnenscheina, zwanego ‘św. Franciszkiem Berlina’ – i , jak w Turynie, oddaje się swojej pasji. Najbardziej potrzebującym zanosi żywność pozostałą po przyjęciach w ambasadzie, zaś kwiaty pozostawia w kościele. Biednym nie potrafi niczego odmówić, nawet płaszcza w dwunastostopniowy mróz.

      Ojciec św. na Mszy Św. beatyfikacyjnej mówił: ‘To w Eucharystii bowiem Chrystus udziela swego Ducha; to Jego Słowo pobudza do otwartości wobec drugich; to w modlitwie, w uległym słuchaniu Woli Bożej dojrzewają wielkie życiowe decyzje. Człowiek ochrzczony może dać odpowiedź temu, kto ‘domaga się uzasadnienia nadziei’ ( 1 P. 3,15 ), tylko wtedy gdy wielbi Boga, który zamieszkuje w jego sercu. Młody Piotr Jerzy wie o tym, doświadcza tego, tym żyje. W jego życiu Wiara stapia się w jedno z miłością; jego Wiara jest mocna, a miłość czynna, bo Wiara bez uczynków jest martwa’.

      Kiedy przebywał w Niemczech, zrobił sobie test grafologiczny. Berliński grafolog pisał: ‘charakter nadzwyczaj żywy, ruchliwy, nerwowy. (…) Niepokojony przez wewnętrzne konflikty. Inteligentny i pełen inicjatywy. Uparty i gwałtowny. Człowiek czynu, nie pięknych słów. Żyć znaczy dla niego nie radować się i używać, ale pracować nad postępem. (…) Nie cierpi małostkowości, pedanterii, sknerstwa i małoduszności. Ogarnia życie w wielkich liniach…’. Stosunek do ubogich kształtował jego poglądy społeczne i polityczne .Religijność Pier Giorgia nie miała w sobie nic z indywidualizmu. W duchu bardzo silnego na początku XX w. społecznego ruchu katolików, marzył i mówił o tworzeniu nowych więzi społecznych ‘pod sztandarami Wiary’ i w oparciu o Kościół. Od najmłodszych lat miał bardzo silne poczucie przynależności do Kościoła, był z tego powodu bardzo szczęśliwy: ‘co dzień pojmuję, jaką łaską jest być katolikiem’, pisał w lutym 1925 roku do swego przyjaciela Belliniego. Do tego samego Kościoła, autorytatywnego przekaziciela wiary, odnosił się z ogromną miłością i bezgraniczną wiernością, starał się być współodpowiedzialnym za całą społeczność wierzących w Chrystusa. Był kimś w rodzaju ‘katolika zaangażowanego’ ale nie był aktywistą, miał silne poczucie misji i apostolstwa .Apostolstwa, ponieważ wybrał studia górnicze, misji, chociażby dlatego, iż w latach szkolnych i potem w czasie studiów należał do rozlicznych organizacji i stowarzyszeń katolickich (Apostolstwo Modlitwy, Kółka Misyjne, Milicja Niepokalanej, Sodalicja Mariańska, Bractwo Adoracji Najświętszego Sakramentu, Konferencja św. Wincentego a Paulo, później III Zakon św. Dominika , Federacja Katolickich Studentów Włoskich (FUCI) oraz Stowarzyszenie Włoskiej Młodzieży Akcji Katolickiej. Jako student wstępuje do założonej przez don Luigi Sturco Stronnictwa Ludowego ( Partio Popolare Italiano ), później Demokracji Chrześcijańskiej). Wpatrzony w ideały encykliki ‘Rerum Novarum’ twierdził, że ‘miłosierdzie nie wystarczy potrzebne są również reformy społeczne’.

      Katolicyzm społeczny, scalany organizacyjnie, był dla Pier Giorgia w kontekście szybko rozwijających wówczas w Europie ruchów narodowo-socjalistycznych, które we Włoszech przybrały kształty faszystowskie, jedyną siłą gwarantującą społeczny porządek w oparciu o wolność, demokrację i sprawiedliwość. Pragnął budować w społeczeństwie ‘autentyczne Królestwo Chrystusowe’ i dlatego z entuzjazmem wzywał do wysiłków (‘zawsze naprzód’), aby ono zatriumfowało przeciw zgubnemu faszyzmowi ,którego serdecznie nienawidził i nazywał ‘pożogą Włoch’. Pier Giorgio nie znosił przemocy, ale gdy widział jawne zastraszanie przez faszystowskie bojówki i ewidentne sfałszowanie wyborów w 1924 roku, stawał się gwałtowniejszy i umiał się bić kiedy było trzeba. Po napadzie szturmówki młodych faszystów na jego dom, miał okazję dać upust swojej złości, kładąc w jednej chwili pięścią napastnika na podłogę. W Rzymie w 1921 roku podczas pochodu Giovente Cattolica, broniąc sztandaru swego koła, przeciwstawił się przemocy policji, co musiało zakończyć się dla niego aresztem. Odmówił przynależności do Cricolo Balbo, gdy jego szef kazał wywiesić flagę FUCI w czasie wizyty Mussoliniego w Turynie. Potępiał filofaszystowski ruch Centro Cattolico. Pisał: ‘Jak można bowiem nazywać katolikami stronnictwo, które popiera rząd nie posiadający zasad moralnych? My – Cricolo Fuci – wybraliśmy drogę…… całkiem inną, która nie daje korzyści światowych, za jakie płaci się zaprzedaniem sumienia. Winniśmy do końca drogą wskazaną przez Jezusa Chrystusa, która wprowadzi nas do tryumfu Przyszłego Życia. Mam nadzieję iść drogą ideałów katolickich i móc kiedyś w roli, jaką Bogu będzie się chciało nam dać, bronić i rozpowszechniać te jedyne i prawdziwe sprawy’.


      Swoistą społeczno-katolicką deklarację ideową Pier Giorgia wyraża list skierowany do ‘Rycerzy Maryi’ napisany w październiku 1922: ‘W tej niezwykle poważnej chwili, jaką przeżywa Ojczyzna, my katolicy, zwłaszcza studenci, mamy ważny obowiązek do spełnienia: kształtować samych siebie… My, którzy z łaski Bożej jesteśmy katolikami, nie powinniśmy marnować naszych najpiękniejszych lat życia, jak to niestety, czyni wielu nieszczęśliwych młodych ludzi, którzy myślą tylko o uciechach, owocujących niemoralnością naszego nowoczesnego społeczeństwa. My powinniśmy być zawsze gotowi na podjęcie walk, które nas czekają w wypełnianiu naszego programu, by dać naszej Ojczyźnie dni lepsze i społeczeństwo moralnie zdrowe. Potrzeba do tego modlitwy, organizacji pracy i wewnętrznej dyscypliny oraz gotowości powiązania naszych pasji i nas samych, gdyż bez tego niczego się nie osiągnie’.

      Sposób w jaki osiągnąć te cele, Pier Giorgio jasno wyłożył w przemówieniu na poświęcenie sztandaru Koła Akcji Katolickiej ‘Giovane Pollone’ w czerwcu 1923 roku. Wyróżnił trzy współzależne człony: ‘Modlitwa – Akcja – Ofiara’, które są gwarantem skutecznego działania młodych katolików. ‘Modlitwa, szlachetna prośba zanoszona przed tron Boga, jest środkiem na otrzymanie Łask, zwłaszcza siły wytrwania w tych dniach, w których nienawiść synów szatana podnosi się przeciw owcom wiernym swemu Pasterzowi’. Z modlitwy wyrasta skuteczna ‘akcja’, czyli apostolat młodych. Według Pier Giorgia realizować się on winien w trzech formach: ‘Pierwszą jest dobry przykład (cała nasze życie powinno być kierowane zasadami naczelnymi otrzymanymi od Chrystusa). Drugą jest miłosierdzie: ‘powołani nie do wzruszania się, lecz do uczestniczenia w cierpieniach innych, bez ognia tej miłości nigdy nie staniemy się chrześcijanami, a tym mniej będziemy godnie nazywać się katolikami’. Trzeci typ apostolstwa dla Pier Giorgia to przekazywanie ‘starajcie się przez kontakt z bliźnimi, którzy popełniają błędy skłaniać ich do poprawy życia’. Dopiero taka postawa rodzi autentyczną wolność – ‘najpiękniejsza i najlepsza rzecz, jaką Bóg dał wszystkim ludziom, bez której życie staje się nie do zniesienia’ i pokój – ‘na pewno najlepszy dar na tym świecie’, który jak mawiał papież Pius XI ‘jest bardziej owocem chrześcijańskiej miłości bliźniego niż sprawiedliwości’. .Jeśli pokoju nie ma w sercu człowieka, nie może też istnieć w stosunkach społecznych i międzynarodowych. Taki pokój Pier Giorgio niewątpliwie miał w sercu, gdy w 1921 zaangażował się w Rawennie w organizację pierwszego zjazdu ‘Pax Romana’, stowarzyszenie, którego celem była współpraca katolickich środowisk uniwersyteckich z całej Europy na rzecz powszechnego pokoju. Bez sukcesu zgłosił wtedy nowatorską ideę połączenia akademickiego ruchu z robotniczym.

      Pier Giorgio wyznał maksymę św. Franciszka Salezego: ‘Święty smutny to żaden święty’. Był prawdziwym apostołem radości wynikało to z przekonania, że katolik nie może być nie wesoły. Może cierpieć, ale nie wolno mu być smutnym. Sam wiele cierpiał, ale chował to tylko dla siebie, nigdy nie pozwolił sobie na smutek. W latach studiów z niewielkim gronem przyjaciół założył żartobliwy klub pod nazwą ’ Compagnia dei Tipi Loschi’ (Towarzystwo Ciemnych Typów). Główna i jedyna sekcja nosiła nazwę Terror, a sam Pier Giorgio przyjął przydomek Robespierre. Terror polegał głównie na wymyślaniu i organizowaniu różnych niewinnych kawałów i psikusów. Wspólne wyprawy górskie, z których pisano potem żartobliwe raporty, były okazją dla apostolatu wiary i modlitwy Pier Giorgia. Często zdarzało się, że ofiarował się wypastować wszystkim buty w zamian za wspólnie odmawiany różaniec. Myślał o przyjaciołach także na szlaku, celowo udawał zmęczenie by nie narzucać zbyt dużego tempa. ‘I ufamy – pisał do Laury Hidalgo – że ta Wiara, którą otrzymaliśmy na Chrzcie Świętym, która uczyniła z nas wspólników w pięknych wyprawach w Alpy, będzie towarzyszyć nam do ostatniego naszej ziemskiej wędrówki i będzie służyć, za pośrednictwem modlitwy, do duchowego cementowania wszystkich Ciemnych Typów, rozsianych po całej ziemi’.

      Przyjaźń istniała w życiu Pier Giorgia od początku jako element więzi naturalnej i społecznej. ‘Kochał ludzi i naturę jak siebie samego’. wspominała siostra Luciana. Opierała się ona przede wszystkim na Wierze i wspólnym przywiązaniu do Kościoła Katolickiego, zarówno w kontaktach rozrywkowo-towarzyskich, jak i głębszych, religijno – społecznych. Także modlitwa, jako potężny środek Wiary, uobecnia i przedłuża przyjaźń poza granice miejsca i czasu. ‘Przyjaźnie ziemskie – pisze do Izydora Boniniego – jedna po drugiej przynoszą sercu ból z powodu rozstań. Pragnę, abyśmy zawarli układ nie znający granic ziemskich ani ograniczeń doczesności – zjednoczenie w modlitwie’.

      Dodać należy, że mimo skłonności do wyrzeczeń Pier Giorgio lubił czasem w towarzystwie przyjaciół wypić nieco wina lub piwa, także zapalić czarne cygaro toskańskie (najtańsze jakie palili chłopi… oraz jego matka). Umiał na pamięć i nieraz deklarował całe partie ‘Boskiej Komedii’ Dantego, uwielbiał także innych poetów, również i niemieckich a zwłaszcza Goethego i Heinego. Zachwycał się w dziełami św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu,pismami św. Katarzyny Sieneńskiej, Painiego i Jurgensena. W 1920 zapisał się do Associazione di Cultura.

      W kręgu Ciemnych typów zrodziła się wielka, romantyczna miłość Frassatiego do Laury Hidalgo. Pier Giorgio manifestacji swych uczuć jak najstaranniej unikał. Dziewczyna nic o nich nie wiedziała. Aby zobaczyć, czy zyska aprobatę matki, Giorgio zorganizował konfrontację w postaci podwieczorku z inną jeszcze koleżanką . Efekt był katastrofalny. Pani Frassati, której nawet przez myśl nie przeszło, że Pier Giorgio może się kochać w którejś z obu panien, obie uznała za ‘takie z Akcji Katolickiej’, a Laurę za zbyt gadatliwą i pozbawioną wszelkiego wdzięku. Dopiero po roku, Pier Giorgio odważył się na szczerą rozmowę z siostrą na ten temat. Luciana najwyraźniej do końca nie rozeznała uczuć brata, gdyż stanowczo odradziła mu związek z Laurą. Mimo, że nigdy nie padło słowo ‘małżeństwo’ wobec negatywnej opinii matki było ono wykluczone. Oznaczałoby to dla matki cios nie do zniesienia, co na pewno bardzo źle by się odbiło w i tak bardzo trudnej sytuacji rodziny. Na to Giorgio zdecydować się nie mógł i nie chciał. Jak trudna i bolesna to była dla niego decyzja, można wnioskować z listu do przyjaciela Izydora Beniniego: ‘……w tej miłości ja będę ofiarą. Jeśli jednak Bóg tak chce, niech się stanie jego Święta Wola. Kochałem ją miłością czystą, a dziś rezygnując z tej miłości pragnę, by była szczęśliwa. Proszę cię o modlitwę, by Bóg dał mi chrześcijańską siłę do pogodzenia się z tym, a ją by obdarował wszelkim szczęściem doczesnym oraz pomocami z Nieba, tak aby mogła osiągnąć cel, dla którego zostaliśmy stworzeni (……). Pozostanie dla mnie na zawsze dobrą przyjaciółką, która w niebezpiecznych latach mojego życia – pomoże i iść prostą drogą do celu. ‘Mój program – pisze już po całkowitym odnalezieniu rozwiązania tego problemu – polega na zamienieniu, w świetle Miłości, tego szczególnego uczucia, jakie miałem dla niej, na pełną szacunku Przyjaźń, pojętą po chrześcijańsku, na szacunek dla jej cnót, na naśladowanie szlachetnych przymiotów jej duszy. Pomyślisz, że to szaleństwo. Wierzę , że jeśli będziecie się choć trochę modlić za mnie, będę wkrótce – dzięki modlitwie – mógł dojść do tego’.


      Ten drugi wymiar Miłości pomógł Pier Giorgiowi odkryć św. Paweł Apostoł ‘Miłość nie szuka swego … wszystko zniesie … we wszystkim pokłada nadzieję’ Hymn z listu do Koryntian stał się odpowiedzią na wszystkie bolesne pytania . Zachwycony tym fragmentem Pisma Św., dokonał jego tłumaczenia z łaciny na włoski i przesłał go z dedykacją i komentarzem Laurze, oczywiście z programem następnej wspinaczki górskiej.

      Na krótko przed uzyskaniem dyplomu inżyniera zaraził się chorobą Heine Medina. Jego odejście dokonało się w tragicznej samotności. Była to śmierć tak niezwykła jak całe jego życie. Bardzo wiernie to wydarzenie przedstawiła s. Kinga Strzelecka w książce ‘Frassati’, warto poświęcić opisywanym tam ostatnim chwilom życia Pier Giorgia nieco więcej uwagi. Dramat życia i świadectwo świętości ukazały swój pełny wymiar w tych właśnie wydarzeniach.

      ‘Umieranie Giorgia – pisze siostra Strzelecka – to ostatni jego dramat. I jeszcze jeden dowód, do jakiego stopnia nie rozumiano go i nie traktowano poważnie. Relacja siostry, mająca charakter ‘zadośćuczynienia za winę, obojętność i egoizm ‘dobitnie o tym świadczy. Wszystko zamknęło się w ramach sześciu dni:

      – Poniedziałek, 29 czerwca 1925 r. imieniny Pier Giorgia. Obudził się i wstał później niż zwykle, dziwnie zmęczony. Poszedł odwiedzić z siostrą kuzynkę w klasztorze. Wspomniał o dwu egzaminach, które go jeszcze czekały przed dyplomem. W domu poskarżył się kucharce, że boli go krzyż i głowa, i prosił, żeby kupiła jakieś pigułki.

      – Wtorek. Poszedł do kolegi Frantza Massetiego. Tracił wątek rozmowy. Wyjął z kieszeni ‘Katarzynę Sieneńską’, gorączkowo i z egzaltacją czytał fragmenty. Po południu z Bertinim i Boninim zdecydowali się na przejażdżkę po Padzie. Ból w plecach, w krzyżu, w mięśniach nóg. Wrócił do domu tramwajem, czego nigdy nie robił. Przyszli goście. Siedział w kącie milczący – on, ‘Frasssati’, który zawsze robił tyle hałasu. Co ci jest ? – Nie mam pojęcia. Boli mnie głowa. Połknął aspirynę, położył się do łóżka, prosił go, żeby obudzić go o pół do ósmej rano.

      – Środa. Kiedy weszła pokojówka – Marysia – źle się czuł. Podała mu termometr 38,8. Wstąpił do niego dr Alvazzi, który był właśnie u chorej babci. Rozpoznanie: bóle reumatyczne. Zaczął jeść zupę. Natychmiastowe torsje. Siostra pobiegła do matki, pamiętając jej przestrogę: ‘strzeżcie się bólu głowy z wymiotami’, ale ona: dajcie mi spokój w takim momencie. Wieczorem dano znać, że babcia umiera. Poszedł do jej pokoju ,ukląkł przy łóżku. Jakby na niego czekała – spojrzała spod przymkniętych powiek i straciła przytomność. Wrócił do siebie. Po godzinie zaalarmowano, że staruszka kona. Poszedł do niej i pozostał do końca . Milcząc powlókł się do siebie. Nie mógł spać. Wracał jeszcze kilka razy, trzykrotnie przewrócił się na korytarzu. Szedł opierając się o ściany.

      Czwartek. Rano prosił pokojówkę, by zadzwoniła do dr Alvazzi, że ‘syn senatora źle się czuje’. Doktor zlecił środek nasenny. Matka zwróciła się słowami: Jutro pogrzeb, liczyłam, że mi pomożesz. Nigdy cię nie ma kiedy jesteś potrzebny. Wieczorem kiedy chciał wstać, upadł koło łóżka. Marysia sama nie mogła go podźwignąć poprosiła o pomoc kuzyna, Andres Seituna, który przyjechał na pogrzeb. Aby podźwignąć, zarzucił sobie na szyje jego ramię. Zsunęło się jak martwy przedmiot. Po co wstałeś? – zapytała matka. Chciałem iść do babci. Z irytacją: Widzę, że nie stać cię na żaden wysiłek. Musisz się przemóc, jeśli chcesz wyzdrowieć .

      – Piątek. O szóstej przyszła Marysia pytając, czy ma zamiar wstać. Nie mogę. Czuję się trochę gorzej. Żałobny kondukt babci miał już ruszać do Pollone. Ciotka Elena, widząc siostrę – p. Frassati – pozbawioną sił i wytraconą z równowagi, zachęcała ją do pozostania w domu. Zdecydowała się zostać, choć już była w kapeluszu z czarnym welonem. Jedź zamiast mnie. Ja już więcej nie zniosę. Auta odjechały. Po raz pierwszy odezwała się z troską w głosie: Giorgio, nie choruj, boję się o ciebie. – Kiedy będę mógł wstać? – Chyba w niedzielę. Będziesz musiał włożyć żałobne ubranie. Wyjęła z szafy czarny garnitur i nowo kupione półbuty. Jestem straszliwie zmęczona. Muszę odpocząć. Wyciągnęła się na łóżku syna z głowa tuż obok jego głowy. Mamo zarazisz się! Czy nie wiesz, że matki nigdy nie zarażają się chorobami swoich dzieci? Rozmawiali o kwiatach w Pollone, których tradycje podtrzymywała zmarła babcia Linda. Wszedł dr Alvazzi w dobrym humorze, pytał o plany najbliższych wycieczek. Nagle jego twarz zmieniła się, gdy zaczął badać chorego. Wyszli z pokoju: Kogo życzy sobie pani na konsultacje, dr Micheli, czy dr Pescaro? Orzeczenie lekarskie: paraliż narządów wewnętrznych, zanik odruchów, bezwład lewego ramienia.

      P. Frassati zadzwoniła do Pollone, aby po pogrzebie wracano bezzwłocznie do domu do Turynu. Nie wspominała nic o stanie Giorgia. Zaproponowała mu Komunię św. w intencji babci. Zdziwił się – przecież w niedzielę ma wstać. Ks. Formica udzielił mu sakramentu Eucharystii. Orzeczenie po konsultacji z prof. Michelim: poliolitis (paraliż dziecięcy). Giorgio zaraził się prawdopodobnie od któregoś ze swoich biedaków. Druga konsultacja z prof. Axerio potwierdziła diagnozę. Ratunek mogłaby przynieść surowica z Instytutu Pasteura w Paryżu, ale gwałtowny huragan uniemożliwiał komunikację i lotniczą i kolejową. Kierownik lotniska musiał odmówić wysłania specjalnego samolotu.


      Giorgio prosił siostrę, by wyjęła portfel z jego marynarki, by przyniosła pudełko zastrzyków. Wyjął kwit lombardowy, włożył do koperty. Usiłował skreślić kilka słów do Marka Beltramo, mimo wysiłków pismem zupełnie nieczytelnym: Przesyłam zastrzyki dla brata. Kwit jest u Papy. Zapomniałem sprolongować, zrób to na mój rachunek. Pośród wyjętych z kieszeni drobiazgów znalazł kartkę i podał ją ojcu: Weź to, Papo, do jutrzejszej ‘La Stampy’. Prawdopodobnie prośba o pomoc dla biednych. Siostra zastanawiała się czy nie wezwać Laury Hidalgo. Ostatecznie nie wezwano jej, bo matka była temu przeciwna. Kardynał Gamba, znający Giorgia osobiście, pragnął go odwiedzić – zakaz matki udaremnił i tę wizytę. Po południu przyszedł ksiądz Formica: A gdyby babcia wezwała cię za sobą do Raju? – Jakże byłbym szczęśliwy. A papo? A mama? – Nie opuścisz ich. Z nieba nadał będziesz żył z nimi, – Si – odpowiedział skinieniem głowy.

      Noc z piątku na sobotę. Kiedy byli sami, poprosił pielęgnującą go s. Michalinę, aby pomogła mu się przeżegnać. Prawą rękę także ogarniał paraliż. Zaczęła odmawiać akt strzelisty: ‘Jezu, Mario, Józefie św.’. Przerwał jej w połowie, aby dokończyć samemu: So io, so io. Nad ranem: Czy mi Bóg przebaczy? Boże, przebacz! Pielęgniarki zgasiły światło. Zamilkł. Weszła ciotka – oczy szklane i nieruchome nie zareagowały. Zatelefonowano po lekarzy i księdza. Udzielił mu namaszczenia chorych: Giorgio, twoja dusza jest piękna. Jezus chce cię mieć u siebie.

      – Sobota. Paraliż zahamował działanie ośrodków mowy. Koło południa gestem przywołał Lucianę. Na próżno usiłowała rozumieć ledwo wydobywające się dźwięki. Podniósł wzrok, jakby chciał jej coś wskazać, coś polecić. Powieki mu opadły. Oddychał jak ryba wyciągnięta z wody. Surowica nadeszła o trzeciej po południu, ekspresem. Ojciec płakał i wołał przejmującym głosem. Giorgio zapewne słyszał – łzy lały się mu po twarzy .
      Na domowym zegarze biła siódma. Przez korytarz powiał nagły wiatr. Matka trzymała głowę syna w rękach, siostra ściskała mu dłoń. Ktoś odmawiał modlitwę za konających.

      Ciało złożono wśród kwiatów Czerwone gladiole, specjalnie sprowadzone z gór rododendrony, orchidee. Rano odprawiono Mszę św. przy otwartej trumnie.Matka usiłowała, ale nie mogła już powstrzymać napływu nieznanych sobie ludzi. Dotykali trumnę z namaszczeniem, ocierali o nią różańce. Płakali. Żegnali swojego dobroczyńcę, swego przyjaciela, brata.

      Pogrzeb stał się manifestacją solidarności ludzkiej. Obok senatorów, dziennikarzy i Studentów, najliczniej przybyli biedacy z najdalszych dzielnic Turynu. Tłum był tak wielki, że wstrzymano ruch uliczny na trasie z domu do kościoła. Trumnę koledzy nieśli na ramionach. Nikt nie rozmawiał. Wielu płakało. Widząc ten jakby tryumfalny pochód, Alfred Frassati wyznał zdziwiony: Nie wiedziałem, kim był mój syn. Siostra napisze potem: nie wiedzieliśmy, że święty żył między nam.’

      Proces beatyfikacyjny rozpoczęto w 1932 roku, czyli siedem lat po śmierci. Niektóre szczegóły z jego życia rodziły wiele wątpliwości wśród duchownych prowadzących proces, zwłaszcza niektóre szczegóły zeznań świadków: chadzał na wycieczki w mieszanym towarzystwie, kochał się w dziewczynie, palił cygara… Proces przerwano. Upłynęło czterdzieści lat. Na wniosek o. Molinariego TJ, prawnego postulatora sprawy, za aprobatą papieża Pawła VI proces wznowiono. Był to rok 1978. Ostatni etap procesu informacyjnego – ekshumacja w celu identyfikacji zwłok. W obecności komisji złożonej z prawników, lekarzy, notariusza Trybunału Diecezjalnego w marcu 1981r. na cmentarzu w Pollone otwarto trumnę. Świadkiem tego wydarzenia była także p. Wanda Gawrońska, siostrzenica Pier Giorgia: ‘Zwłoki zawinięte były w prześcieradło. Wystawał spod niego kosmyk czarnych włosów. Prześcieradło było zbutwiałe. Ściągano je z wolna od strony głowy. Ukazało się czoło normalne, nieco tylko ciemniejsze w barwie, brwi, rzęsy. Pod na pół otwartymi powiekami widać było oczy – białka i czarne tęczówki. Ręce złożone w takiej pozycji, jaką nadano mu w Turynie, ubierając zmarłego do trumny. Znamy to z fotografii. Któryś z lekarzy przyszczypnął skórę na dłoni: Popatrzcie jaka elastyczna!’ Zwłoki innych członków rodziny, nawet tych co umarli później niż Pier Giorgio rozsypały się. Potem złożono je do urn w nowych grobowcach.

      Jan Paweł II w 1989r. odwiedził grób Pier Giorgia w rodzinnym Pollone. Powiedział wtedy: ‘Pragnąłem złożyć hołd temu młodemu człowiekowi, który potrafił w naszym stuleciu niezwykłe skutecznie świadczyć o Chrystusie. Także i ja w młodości doznałem dobroczynnego wpływu jego przykładu i jako student byłem pod wrażeniem mocy jego chrześcijańskiego świadectwa.’

      Beatyfikacja odbyła się 20 maja 1990r., na Placu św. Piotra w Rzymie. Przybyli na nią bardzo licznie pielgrzymi z całych Włoch, zwłaszcza z Piemontu, oraz z innych krajów. Wśród wypełniających plac wiernych przeważała młodzież. Obecni byli przedstawiciele środowisk, z którymi był związany Błogosławiony, a więc Akcji Katolickiej, Włoskiej Federacji Katolickiej Młodzieży Uniwersyteckiej (FUCI) i innych. Wyrazem czci, jaką społeczeństwo włoskie otacza Pier Giorgia, była obecność prezydenta Republiki Francesca Cossigi oraz delegacji rządowej z premierem Giulio Andreottim na czele. W pobliżu zasiadło 15 kardynałów, wielu arcybiskupów i biskupów oraz członków korpusu dyplomatycznego. Z Polski przybyli na czele pielgrzymów ze swoich diecezji biskupi Kazimierz Majdański i Józef Michalik. Z Poznania – pielgrzymka studentów z o. Janem Górą OP.

      Ojciec św. mówił wtedy: ‘Piotr Jerzy daje nam przykład, że ‘szczęśliwe jest życie w Duchu Chrystusa, w Duchu Błogosławieństw, i że tylko ten, kto staje się człowiekiem Błogosławieństw, umie darzyć braci miłością i pokojem. Powtarza nam, że naprawdę warto poświecić wszystko w służbie Bogu. Zaświadcza, że świętość jest dostępna dla wszystkich i że tylko rewolucja Miłości może rozpalić w sercach ludzkich nadzieję na lepszą przyszłość (…) Oto człowiek ‘wewnętrzny’. Takim człowiekiem jest dla nas Piotr Jerzy Frassati. W istocie całe jego życie zdaje się streszczeniem słów Chrystusa, które czytamy w Ewangelii św. Jana: ‘Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego i będziemy u niego przebywać’ ( J 14, 23). Jest także człowiekiem naszego wieku, człowiekiem nowoczesnym, człowiekiem, który bardzo umiłował! Czyż to nie miłości potrzebuje najbardziej nasz wiek dwudziesty, zarówno na początku, jak i na końcu? Czyż jedynym faktem trwałym i zachowującym wartość nie jest to że ‘umiłował’? Piotr Jerzy odszedł z tego świata młodo, ale pozostawił ślad na całym stuleciu i nie tylko na naszym’.